Wszystkie wpisy, których autorem jest Jazda konna KT

Koń samonośny

Koń samonośny kontra konik na biegunach.

Książka „Jazda konna dla dorosłych” jest zbiorem informacji wykonawczych dla człowieka, chcącego klasycznie jeździć konno. Klasycznie w sensie historycznym, a nie tak jak to sobie wyobrażają jeżdżący sportowo czyli te osoby, które jeżdżą z tak krótkimi puśliskami, że o tym nie wiedząc, siedzą na koniu w dosiadzie fotelowym i jednocześnie dały się wpisać w linę 3 punktów. Wyjaśnienie, skąd się wzięła w europejskim jeździectwie ta pozycja ograniczająca możliwości jeździeckie człowieka, i dlaczego nie jest korzystna w czasie j. k. dla wszystkich, także znajdziecie w książce. Jest w niej także spis literatury tj. tekstów zawierających informacje o tym, jak siedzieć-stać na samonośnym koniu. Samonośnym, to jest takim, który jeśli mu nie przeszkadzamy to sam „ustawi” się pod amazonką/jeźdźcem, sam niesie głowę i daje się sterować myślą i ciałem człowieka, bez użycia wodzy. W kłusie jest miękki jak góralska pierzyna, a w galopie nie kica jak niedźwiedź, czy jak konik na biegunach. Ktoś zapyta po co uczyć jazdy z wiszącą wodzą? No bo ile mamy w PL samonośnych koni? Szczerze odpowiem, nie wiem, kilka widziałem, na pewno w Weście będzie ich sporo, gdyż ta grupa jeżdżących konno nie uległa XX wiecznej sportowej „modernizacji”. I luźne wodze pokazują kto prawdziwy kowboj a kto tylko za kowboja przebrany. W sporcie mamy konie w zdecydowanej większość zawieszone i sterowane za pomocą przeciągania z nimi wodzy. Nie mam racji? Spójrzcie na to jaki mają kształt Wasze wodze. Jeśli wiszą swobodnie w 3 chodach i na zakrętach, to Wasz koń jest samonośny. Jeśli wodze przypominają struny fortepianowe, to Wasz koń należy do zbioru koników na biegunach. Gadanie, że nie wszyscy mogą jeździć na luźnej wodzy nie jest prawdą, wystarczy spojrzeć jak jeżdżą nawet dzieci i nastolatki w Weście, w Hiszpanii czy w Ameryce południowej. Zapewniam, że mogą wszyscy, ale trzeba chcieć i wiedzieć jak się to robi. I to nie jest mój autorski pomysł, mamy własne tradycje, tak jeździli nasi przodkowie przez setki lat i dopiero w XX wieku powstały „unowocześnienia” które wbrew szumowi robionemu wokół nich, nie podnoszą naszego jeździectwa na wyższy poziom.  Dzięki nim dydaktyka sportowa szuka genialnych skoczków, którzy nie muszą umieć jeździć klasycznie a jeśli nie udaje się znaleźć genialnych dyletantów (wyjaśnienie kto to, znajdziecie w książce) to szkolenie ma być szybkie, łatwe i wygodnie . A tak nie da się szkolić centaurów! Gdyż jazda konna wymaga pracy, wygarbowania sobie, miedzy innymi, skóry pod kośćmi siedzeniowymi i tego o czym pisałem we wcześniejszych postach. Oczywiście sportowo jeżdżący się ze mną nie zgodzą, ale jeśli np. Wasza trenerka/r ustawiają Was w linii 3 punktów, wasz koń wisi na wędzidle a wy musicie Np. na łuku trzymać zewnętrzną łydkę prawie poziomo, by zastawić koniowi wypadający na zewnątrz zad, i trenerka/r tego nie widzą, lub udają, że nie widzą, to wasza edukacja jeździecka, za Wasze pieniądze, jedzie nie tam gdzie uważacie, że jedzie. Opisuję to co nie raz widziałem i sam, dawno temu przechodziłem. Podobnej ekwilibrystyki jest więcej, w książce opisuję jak sobie z tymi sportowymi „ulepszeniami” dać radę. Zaś to, że widzę sportowe skróty, nie oznacza, że mam coś przeciw wyczynowi w j. k.. W sporcie jeździeckim nie ma nic złego, ale znaj proporcje Mo cium Panie. Najpierw jeździmy potem skaczemy lub ujeżdżamy. O skakaniu przez przeszkody pisał już Ksenofont, w XVII wieku skakał przez rogatki na chłopa wysokie niejaki Kossakowski, skakał przez wóz książę Pepi ( Józef Poniatowski) podczas wojny o konstytucję 3-go maja, w 1812 skakał przez wykroty Generał Konopka na angielskiej kobyle, itp. itd. Zatem jeśli mamy w historii naszej j. k. przykłady skakania przez przeszkody, to nie jest to żadna nowość. Pomijam te potrzebne, ale w drugiej połowie XX wieku, przy okazji „unowocześniania” do j. k. dodano tyle złych „usprawnień” czy skrótów, których nie spodziewałby się żaden z mistrzów ekwitacji, od kiedy ujeździliśmy konie.Te usprawnienia mają określony cel, w książce znajduje się wyjaśnienie jaki, i zapewniam Was, że nie każda/y musi wchodzić na linę podstawianą przez sportowych. Dlaczego akurat na linę? Wyjaśnienie znajduje się w książce. Jednak niestety od lat tak się dzieje, że na tę linę trafiają wszyscy a dzieciaki i nastolatki nie mogą się doczekać skakania i innych zadań sportowych, po czym gdy z pąków zamieniają się w kwiaty, zabawa w balansowanie na linie się kończy.  Nagle jest milion powodów żeby pozbyć się owijek, czapraków, ogłowi, siodeł i … ukochanych(?) koni. Nie raz to widziałem, między innymi dlatego powstała książka „Jazda konna dla dorosłych” bo nauka j. k. jest jak nauka tańca. Będziemy dobrze tańczyli tylko wtedy, gdy potrafimy panować nad naszym ciałem, gdy nauczymy się właściwych dla tanga, walca czy innego tańca ruchów. W jeździe konnej jest tak samo, gdyż gdy „tańczymy” z koniem, obwiązuje kilka zasad, przypomnę najbardziej podstawowe : nie usztywniamy się, nie przeciągamy z koniem wodzy, siedzimy w siodle prosto oraz trzymamy wodze tak, jak by to były skrzydła motyla. To oczywiście nie wszystko co nam jest potrzebne do opanowanie klasycznej jazdy konnej.  „Instrukcja obsługi” człowieka dosiadającego samonośnego konia jest dłuższa, zatem zapraszam do lektury i praktycznego sprawdzenia, tego co zawiera „Jada konna dla dorosłych”   Zamówienia proszę składać przez info@jazdakonnadladoroslych.pl Książka kosztuje 60 zł brutto, + koszt wysyłki DPD 16 zł brutto. Młodzież szkolna i studenci 10% zniżki.

Conscious horsback riding or what are seat bons

I was gifted the “Ride with your mind” book (1987, Mary Wanless) published in Poland in 2012, by ‘Santa’ who with I have been debating for a year wether whilst sitting on a horse, we support ourselves on the ischial bones, or on the lesser trochanters. ‘Santa’ believes that we sit on the ischial bones, and I (for 10 years now) think we support ourselves on the lesser trochanters.

The problem lies in the very close proximity of the lesser trochanters to the arch of the ischial bone. Especially when sitting on a horse, both bones are very close to each other and it is exceptionally hard to distinguish between the two.

The book is not an easy read, as it is full of detailed instructions of what actions and movements we need to undertake to ride well. In addition, the translation is not perfect. As a result, one needs to focus significantly and read thoroughly. However, the book is worth the effort as it contains a lot of interesting pieces of information and tips, such as how to properly rise to the trot, and many others unfortunately very often overlooked in Poland.

I can highly recommend the book, however I won’t be including here a thorough review. I will be covering the question of lesser trochanters in horse riding, and issues connected with those.

Moving on to the lesser trochanters, I was able to very quickly find proof that in fact I am correct. Firstly the visuals included in the book and the text itself does not contain any mentions of the existence of the lesser trochanters. This might be the case because when moving our femurs to the sides to clasp the flanks of the horse, due to the autorotation of the femurs closing in on the ischial bones, and placed so closely to their lower ridges, it is necessary to use a special technique to distinguish between the trochanters and ischial bones.

About 10 years ago, I have discovered that the best riding posture is based on a two-point support  after swapping from an English dressage saddle (what I call a prosthesis), to a Polish, flat, officer’s saddle (No25), and then onto a US Whitman and a McClallan. On the No25 I have imprinted two depressions, which were a clear indication that whilst riding, I am supporting myself on two points. It took me more than a year to accept the fact that I am in more of a standing than a sitting position, and I have written about that journey in ‘Koń Polski’ and in ‘Świat koni’ (the ‘Polish Horse’ and the ‘World of horses’ magazines).

In her book, Wanless writes: ‘I am glad that I am grazing my ischial bones’, however, on a previous page we find a graphic which depicts two small circles of where the grazes appear, rather than long arches, the actual shape of the ischial bones which are linear. This indicated that the point of contact is in fact on the lesser trochanters, and that is where the skin becomes grazed.

Everyone who has tried to step over a horizontal obstacle and fell on top of it (as you would when climbing a horse) knows, that the lesser trochanters cannot shield the groin area from the direct contact with the obstacle. Similar situation occurs when riding bareback on a bony horse, when we can feel the contact on a linear axis, rather than in two small circular points.

To feel the lesser trochanters come in contact with the saddle, and subsequently to become the points of support, we must press down through our bottom on the edge of a hard surface ( e.g. table, whilst wearing loose clothing). When sat is such position the lesser trochanters protect the tissue enclosing the ischial bones. One removing the support of our feet, we are sat on those two points directly touching the surface, providing we are not tensing any surrounding muscles (glutes, etc.).

If we start to move one of our legs upwards, sideways or in a circular manner (without picking it up off the table), we will feel that the point of support is not ridged, it moves along. The lesser trochanters are so hard to locate when sitting on a horse, because they are located so closely to the ischial bones and protrude below those bones only a few millimetres. However, that is enough to protect the tissue covering the ischial bones from physical contact with anything located below them.

Only after having ridden on a flat saddle allows us to relax the muscles and feel the actual points of support — the short length of the femurs, from the head of the femur to the lesser trochanter.

Ms Wanless somehow located the right points of support, but uses the wrong terminology. However, it is commendable she did manage to identify those points, as she probably used a dressage saddle. Such saddles are merely a prosthetic connecting the rider with the horse. The reason I name them such (not to be malignant), is because the distance between the transverse and the longitudinal saddle bows is so small it barely accommodates our bottom halves.

I know this from experience, as I rode in a dressage saddle for three years. To fit in the saddle I had to tilt my pelvis in a particular way, and I barely felt the support on the lesser trochanters. However, I could not use those points as I was sat on my own tissues, compacted under my weigh, and caused by the tight fit of the saddle from every possible side (the size was as prescribed for my build, according to the dressage standards).

The subsequent restrictions resulting from the geometrical arrangement of the pelvis and the spine, and the nearly vertical placement of my thighs, led to a very constricted range of movements. My posture became rigid, which in turn meant the movement of the horse was limited as well.

This is the aim of dressage; a horse without a saddle pushed onto its shoulder blades, forced to lower its head, a very tight noseband and bit (jointed snaffle) moves much mote dynamically. Its movements might be event considered violent, in comparison with the constricted dressage manner.

Dressage riders would most likely disagree with me, as it is common in societies and groups sharing strong beliefs, and never questioning the status quo.

However, if you look at the cover of the next book written by Wanless, on which the horse is stretched out, with the saddle on its shoulder blades and the head tightly handing on the rains, I will have to pass. What is an ideal posture according to me? A Lipizzaner, which for centuries has been bred to carry its head high, of which the silhouette when carrying a rider easily fits into a square, providing that it is saddles and ridden as it was a hundred, or two hundred years ago.

The modern horse breeding is attempting to produce horses which do not look like Lipizzaners, but move like them. However, it will take a long time and a lot of discussion before the dressage community will understand the scope of coercion infringed on the horses not bread for dressage and badly saddled. All this so that the riders can sit comfortably in a too small of a saddle.

Going back to the correct support points whilst riding. To achieve those you need a proper saddle placed in the appropriate part on the back of the horse. Wanless does not mention those prerequisites, probably due to the lack of opportunities to use saddles other than those made for dressage.

On the picture included in the book (p.13 of the Polish edition) you can see the incorrect location of the saddle, too close to the front legs of the horse. The saddle flaps are placed over the shoulder blades of the horse, which directly hindering its movements. It is especially dangerous with young horses, as it often causes damage to the joints.

Even our ancestors knew about the negative influence of such saddle placement, back in the 17th century.

The placement of the saddle stems from the failure to comply with the rule that the front edge of the girth has to allow a length of a human palm from the elbow of the horse. It may also be caused by the rigid posture of the rider, with too short stirrups. By moving the saddle forward, the movements of the horse are restricted and the rider experiences less of a shock with every step.

Wanless also writes about the correct amount of contact between the riders hands and the mouth of the horse, but only in the context of what posture the rider has to maintain at all times: the unconditional line of the shoulder — heel — hip. Even with the correct point of support on the lesser trochanters, and the thighs locked in place, when the saddle is too short and too narrow, the hand cannot be gentle, and the connection with the mouth cannot be forgiving.

The enforcement of such position will firstly lead to the horse locking its head on the riders grip, and secondly, to a significantly slower movement of the horse. In such a position, the rider puts too much effort and focus on the maintenance of the posture, especially on the front-back axis. Wanless says that ‘an uptight rider is an uptight horse’ and about that I completely agree with the author.

Konik na biegunach czyli o tym kiedy kręgosłup konia wygina się w górę lub w dół.

Wracam do wątku prawidłowo lub nieprawidłowo wygiętego końskiego grzbietu gdyż to zagadnienie jest ściśle powiązane z naszym kontrolowanym rozluźnieniem lub częściej z jego brakiem. To głównie nasze usztywnienie sprawia, że konie na których jeździmy w kłusie poruszają się na sztywnych przednich nogach, wisząc na wędzidle i wodzach oraz podrzucają zad do góry w galopie. I to właśnie na taki ruch, ludzie narzekają często po jeździe, że ten akurat koń, nie wiadomo dlaczego, jest dla nich bardzo nie „wygodny”. Zapewniam Was, że żaden koń nie jest złośliwy ani sam z siebie niewygodny. Czego by nie wymyślać na uzasadnienie takiego stanu rzeczy, to koń robi tak z winy człowieka. To człowiek tak go „ustawia”, gdyż dzięki temu w szkoleniu podstawowym może szybciej przejść do wyższych chodów. I w tym ma pomagać między innymi ciasne siodło, ale wszystko ma swoją cenę, gdyż ograniczenie ruchów człowieka przekłada się bezpośrednio na ruch konia i sądzę, że ta zależność jest łatwa do zauważania. Z akceptowaniem, że tak jest może być trudniej bo złe nawyki zostają na lata. Do tak jeżdżących amazonek i jeźdźców kieruje pytanie: Co się stanie gdy ciasne siodło położycie koniowi z przodu, staniecie w strzemionach i pochylicie się do przodu? Da się jechać w takiej pozycji? Oczywiście da, ale co się wtedy dzieje z koniem? By odpowiedzieć na to pytanie wrócę do animacji którą już wcześniej analizowałem.

https://www.facebook.com/rieducazi…/videos/898076294031849

Widzicie dwa galopujące konie, ten „dobry” ma grzbiet „wygięty w górę”, a ten zły, ma grzbiet „wygięty w dół”. Łuki pomagające nam zrozumieć co jest dobre, a co złe i są oczywiście symboliczne, bo cały koński grzbiet nie wygnie się „garbem” w górę lub „doliną” w dół. Ale jego część lędźwiowa, w pewnych warunkach, już tak. Tylko część lędźwiowa! łatwo sprawdzić że ten dobry ma grzbiet w zasadzie prosty, zatem symbolem dobrego powinna być kreska pozioma! Ten zły wygina się ku górze tylko w CZĘŚCI LĘDŹWIOWEJ zatem symbolem takiego stanu powinna być linia pozioma z wygiętym ku górze jednym końcem! By być dobrze i jednoznacznie zrozumianym, kołami zaznaczyłem newralgiczny obszar i każda/y jeżdżący na koniu w pozycji widocznej nad czerwonym grzbietem już wie jak to działa na konia. I nie ma co dodawać więcej, wniosek jest prosty, macie tak nie robić, bo taka pozycja na koniu, to nie jest pół-siad, a stanie na poprzecznej linie z wodzami w roli uchwytu do utrzymywania równowagi. Jeśli ktoś poczuł się urażony moim „grubiaństwem” polegającym na tym, że nie proszę żebyście tak nie robili, to teraz proszę nie piszcie w ramach rewanżu, że tak nie robicie, że wiecie lepiej ode mnie jak wspaniale jeździcie stojąc w strzemionach i czego ja się w zasadzie czepiam? Otóż tego, że prawidłowy pół-siad nie dopuszcza zablokowanych stawów skokowych i aż takiego pochylenia tułowia jeźdźca nad końskim grzbietem! W „Jeździe konnej dla dorosłych” znajduje się stara, dobra definicja pół-siadu. Dla każdego kto spróbuje wg niej jeździć, na pewno na początku będzie to ciężka robota, którą trzeba wykonać w bardzo określonym, konkretnym celu. Jakim? Odpowiedź znajduje się w książce. I jeśli to także kogoś dotyka, że polecam taki „staroć” jako wzór do realizowania w XXI wieku, to nie piszcie proszę, w ramach pouczania mnie, że się nie znam, że mi zające w głowie skaczą itp. itd. tylko sprawdźcie czy wasze stawy skokowe w czasie tego co uważacie za pół-siad są zablokowane. Czy wasze pięty poruszają się w górę i w dół, w rytm skoków czyli foule konia. Jeśli nie ma w nich życia nie przekonujcie mnie, że tak jest dobrze, bo tu wracamy jak pijany do płotu, do podstaw j. k. czyli do kontrolowanego rozluźnienia. Bo gdy nie ma A czyli rozluźnienia człowieka to nie ma B czyli rozluźnienia konia, zatem nie ma C czyli rozluźnienie obu. A niezablokowane stawy skokowe są częścią naszego kontrolowanego rozluźnienia!

W ramach tego samego wątku stawiam pytanie dlaczego wracam do tematu „prawidłowo” i „nieprawidłowo” wygiętego końskiego grzbietu? Otóż z takiego oto powodu, że pozwoliłem sobie w książce „Jazda konna dla dorosłych” porównać koński grzbiet do uginającej się symetrycznie podpartej belki, nie ja jeden zresztą, proszę spojrzeć na fragment, drugi od dołu z lewej strony, załączonego obrazka, co bardzo nie spodobało się części szanownej publiczności. Która jeżdżąc na koniku na biegunach, zaraz wyjaśnię co znaczą te słowa, nie miała okazji doświadczyć jazdy na samonośnym koniu. Pora zatem na wyjaśnienie tego co wyjaśniam w książce, że ten stan końskiego grzbietu, gdy mamy wrażenie, że siedzimy po środku uginającego się pod nami resoru piórowego, nie ma nic wspólnego z przypadkiem, gdy jego część lędźwiowa ulatuje ku chmurom. Taki ruch, gdy siedzimy na koniu prosto, w luźnym, siodle położonym nie z przodu, tak by koń niósł nas na silniejszych, tylnych nogach, nie wystąpi. Powtórzę, jeśli siedzimy w siodle prosto, nie kiwamy się jak wskazówka metronomu, patrz obrazek w dolnym lewym roku, to wtedy koń nie da rady z części lędźwiowej swojego kręgosłupa zrobić połowy rytmicznie wyginającego się banana, nawet jeśli galopuje z prędkością „światła”. Oczywiście jest to możliwe gdy mu krepujemy głowę i zmuszamy do pędzenia na przednich nogach, ja taki ruch nazywam kicaniem, niedźwiedzim susem albo … konikiem na biegunach! I już wiadomo co to jest konik na biegunach! Przód w górze, zad w dole, przód w dole, zad w górze, człowiek po środku kiwa się jak wskazówka metronomu i tak do znudzenia. Wystarczy zamknąć oczy i nie dostrzegając przemieszczania się, poczuć się jak na koniku na biegunach, który lepiej będzie, jeśli poczeka na strychu na amazonkę/jeźdźca pasujących do niego wzrostem .

Odwrotny przypadek, zaliczany przez wierzące/ch w XX wieczne rzekome unowocześnienia w j. k. czyli podnoszenie przodu i opuszczanie zadu konia jest możliwy, ale wyłącznie przy małych prędkościach poruszania, które jak są osiągane? Ciągnięciem za wodze i patentami, które mają za zadanie odebrać koniowi możliwość ruchu do przodu. A prościej, dużo prościej jest gdy pozwolimy koniowi, wolno czy szybko, poruszać się z nieskrępowaną głową, z poziomą kłodą, na tylnych nogach, a przednimi ma się tylko podpierać. Jednak by jeździć na takim koniu nie możemy się usztywniać, a żebyśmy nie byli panną lub chłopcem z drewna potrzebne jest … dość płaskie, twarde i za luźne siodło. Gdyż te niby dobrze dopasowanie, miękkie, wyściełanie, tapicerowane, owszem dają złudzenie komfortu ale ograniczają nasze ruchy i dlatego są tylko protezą pozwalającą człowiekowi przebywać na końskim grzbiecie. Zdaję sobie sprawę z tego, że to co napisałem powyżej oraz w książce, wielu osobom będzie wydawało się wrednym zamachem na ich osobiste osiągnięcia, gdy takiego zamiaru w ogóle nie miałem i nie mam. A zaś innym osobom, nieznanym i na pewno na początku trudnym do zaakceptowania zbiorem wiedzy do empirycznej weryfikacji. Ale jeśli czujecie poprzez wodze, że głowa waszego konia waży nawet gram, to macie pod sobą przypadek B i nie oszukujcie się, macie w tym udział, zatem nie piszcie znowu, że się nie znam, o zającach, kapuścianej głowie i co tam kto jeszcze wymyśli, tylko bez wahania myślcie jak zrobić by A + B dawało C. Osobny problem to co trzeba zrobić, by koń już przerobiony ludzkim trudem na konika na biegunach, przestał być konikiem na biegunach!

I jeszcze na koniec, patrząc na załączone w prawym dolnym rogu rysunki nie piszcie komentarzy, że narysować można wszystko. Rysunki pochodzą z animacji, która, jak znam życie, powstała z filmu i dzięki temu nie dotyczy personalnie jednej osoby, ale pokazują to, czego mamy u siebie, na naszych ujeżdżalniach, aż za dużo.

Jazda konna dla dorosłych. Zamówienia proszę składać przez info@jazdakonnadladoroslych.pl Cena 60zł + koszty wysyłki.

Młodzież i studenci – 10% rabatu.

Zanim powstała książka moje artykuły ukazały się w pismach „Koń Polski” : 08/2011 ; 08/2012 ; 09/2012; 02/2013; 07/2015; 12/2015; 01/2016; 02/2016 i „Świat Koni” : 08/2013; 09/2013; 01/2014

„Jazda konna dla dorosłych” od dzisiaj w sprzedaży.

Dzisiejszy dzień zaliczam do liczby tych najważniejszych w życiu, gdyż to dzisiaj odebrałem z drukarni moją książkę „Jazda konna dla dorosłych”, nad którą jak wiecie, bardzo długo pracowałem.
Moje trzecie „dziecko” wyszło z mojej głowy jak Atena z głowy Zeusa i jestem z tego powodu szczerze wzruszony i jednocześnie dumny. Bedzie mi niezwykle miło jeśli ją kupicie, przeczytacie i zastosujecie w praktyce jeździeckiej.

Zamówienia przysyłajcie na adres :
info@jazdakonnadladoroslych.pl

Cena : 60 zł brutto

Koszt wysyłki : Poczta Polska – 9 zł

InPost – 12,99

Kurier DPD – 17,00 zł + 5 zł pobranie

DOBÓR I UJEŻDŻANIE KONIA WOJSKOWEGO W POLSCE W XVI i XVII WIEKACH

RTM. BOHDAN PIOTROWSKI.    Przegląd kawaleryjski 1934/9 (107) poz.5 DOBÓR I UJEŻDŻANIE KONIA WOJSKOWEGO W POLSCE W XVI i XVII WIEKACH

PRZEDMOWA.

Przewaga bojowa jazdy polskiej końca XVI i początku XVII stulecia nad jazdą zachodnio-europejską jest powszechnie wiadomą. Przewagę swą zawdzięcza ona, pomijając już wielki genjusz swych wodzów tej miary co Jan Zamoyski, Chodkiewicz, Żółkiewski, Koniecpolski, Wiśniowiecki, Czarniecki i inni, również specjalnym i odrębnym metodom walki, różnym od metod współczesnej jazdy Europy zachodniej.

Zmuszeni byliśmy walczyć zawsze z wrogiem dwu, lub trzykrotnie liczebnie nas przewyższającym. Pozatem mieliśmy na wschodzie sąsiadów, których jazda, nie biorąc pod uwagę liczebności jej, wyróżniała się niezwykłą lekkością i ruchliwością.

Siłą faktu, jazda nasza musiała stosować element zaskoczenia, szybkość w natarciu, musiała być ruchliwą, by móc zapełnić nierówności liczbowe, a odwagą swą i bitnością dokonać reszty.

I gdy na zachodzie zarzucono kopję, a dano kawalerzyście pistolet i nauczono go walczyć systemem karakolu, jazda nasza nadal naciera cwałem, uderzając kopją, szablą, czy koncerzem.

Żadna taka karakolująca jazda zachodu naszemu uderzeniu sprostać nie mogła, czego przykładem służyć może Kircholm w roku 1605 i Kłuszyn w roku 1610.

W pracy, którą podjąłem, pomijam wyszkolenie jeźdźca, chciałbym podzielić się jedynie memi spostrzeżeniami, dotyczącemi doboru konia wojskowego, jego przygotowania i ujeżdżenia dla celów „potrzeby” w pojęciu ówczesnem.

Autorzy współcześni, na których opieram się, traktują przeważnie o „wyprawie konia usarskiej” inaczej zwaną „wyprawą przy ziemi”, w odróżnieniu od innego sposobu przygotowania konia. Ten drugi sposób nazywano „wyprawą włoską”, lub „in alto”.

Ostatni sposób jest niejako wyższą szkołą jazdy, jednak w Polsce niewiele stosowany, a jak z goryczą mówi Dorohostajski, „przez braci Polaków wyśmiewany”. Przytoczę jednak słowa nieznanego autora dzieła z roku 1600, który powiada: „koń, gdy jedno po usarsku, to na poły, a gdy i po włosku to już cale wyprawny jest” i dalej: „bo koń który jedno przy ziemi wyprawny, to jak żak co czyta, a ten co i z góry, to jak mistrz, co i łacinę rozumie”. Byli widocznie jednak zwolennicy szkół obu.

Nieobcą jest również ówczesnym Polakom szkoła przygotowania konia do zawodów i biegów, o czem nawet mówią, z pośród znanych mi, dwaj autorzy: Conrad, kowal królewski, oraz Marcin Siennik.

Najcelniejszą pracą, traktującą specjalnie o wyborze i ujeżdżeniu konia wojskowego jest, według mnie, dzieło Krzysztofa Pieniążka z roku 1607.

Niemniej wartościowem jest dzieło nieznanego autora z roku jakoby 1600, a wydane w roku 1690. Obie te prace tak są do siebie podobne, a nawet częstokroć równobrzmiące, że nasuwa się podejrzenie, iż jeden z autorów musiał korzystać z drugiego. Trudnem jest jednak ustalenie kolejności. Przychyliłbym się do tego, że praca Pieniążka była samodzielną, jednak i ta druga nie jest pozbawioną pewnych cech samodzielności, a nawet obejmuje pewne działy, które u poprzedniego zostały pominięte.

Następną poważną pracą jest dzieło Krzysztofa Dorohostajskiego z roku 1603. Nie jest to praca wybitnie samodzielna i czysto z duchem polskim związana, gdyż sam autor powiada w tekście, że zbierał „z niektórych mądrych tak greckich jako i włoskich pisarzów”. Jest zatem kompilacją, zawierającą bezsprzecznie wiele myśli i spostrzeżeń własnych; dość trudno jednak jest wyeliminować te myśli własne a odrzucić przyswojone, przeto tym autorem niewiele posługiwać się będę.

O przygotowaniu konia do zawodów piszą: Conrad w roku 1532 i Marcin Siennik w roku 1563. Tutaj już żadnych wątpliwości niema, że Siennik posługuje się Conradem, aczkolwiek myśli poprzednika uzupełnia i rozwija. Tego rodzaju plagjaty w owych czasach były dość często praktykowane.

W pracy mej korzystałem całkowicie z prywatnej bibljoteki, oraz cennych wskazówek lek. med. wet. Dr. majora Perenca Aleksandra, za co też wyrażam Mu pełną wdzięczność i podziękowanie.

Rozdział I.

DOBÓR KONIA WIERZCHOWEGO.

1) Cechy, zalety i wady według Pieniążka.

Koń dobry i ładny winien odpowiadać następującym warunkom: trzy rzeczy mieć ładne, a więc: kark, nogę i szyję, trzy zaś dobre: miękki pysk, pewne nogi i czułość. Oko konia jest wyrazem zdrowia, kark znamionuje urodę. Nogi o kopycie płaskim, gdzie piętka jest położoną jaknajbliżej do ziemi, stanowią o ich mocy i pewności. Ruchliwa skóra i szerść miękka, jedwabista, są cechami koni rączych. Włosy w grzywie mają być cienkie i rzadkie i zarastać możliwie najdalej na kłąb. Pierś szeroka i ładna, szyja płaska, głowa sucha, uszy krótkie i ostre. Krzyż ku ogonowi ma nieco opadać, gdyż przy okrągłym zadzie rzadko kiedy przód będzie dobry, a cała uroda konia mieści się w przedzie. Brzuch duży jest dowodem wytrwałości i zdrowia. Konie o brzuchach podkasanych, aczkolwiek zazwyczaj są rącze, jednak mniej wytrwałe od koni z dużym brzuchem, przyczem u poprzednich popręg nie leży na miejscu („koń taki rad wycieka z popręgu”). Konia do biegu należy wybierać o postawie nóg podsiebnej; natomiast koń o postawie nóg odsiebnej, aczkolwiek zdatny do skoków („skoczny musi być przez rzeczy wysokie”), jednak w terenie i podczas zjazdów nie jest pewny („na łące, na burku i na ubiodrkach nie jest pewny”). Noga od kolana winna być suchą, prącie krótkie. Wszystko wyżej przytoczone stanowi cechy konia rączego i dobrego. Koń o wysokim kopycie i białym rogu będzie się potykał („rad będzie omylać”).

Koń przebudowany przedstawia niebezpieczeństwo w jeździe, gdyż również łatwo się potyka i trudno jest na nim usiedzieć. Koń o przedzie mocniejszym, wprawdzie ładnie będzie wyglądał, jednak mając chód zbliżony do chodu jeleniego, nie może porównać się z koniem o chodzie wilczym. Wszystkie te jednak wady i zalety dotyczące chodów ustępują przed „dobrocią gęby”, jak powiada autor. Co dotyczy pyska, to przestrzeń między kątem wargowym, a przednią ścianą warg powinna być jaknajmniejsza („gęba krótka”). Koń, który idzie chętnie na wędzidło będzie dobrym, lecz z drugiej strony nie powinien kłaść się nań, szukając oparcia dla nóg. Jazda na takim koniu w terenie będzie dość niebezpieczną. Konia o „złej gębie” nic naprawić nie zdoła, jedynie miękki pysk, przy umiejętnej nauce da możność prawidłowego ujeżdżenia.

W uzupełnieniu Pieniążka, „autor nieznany” dodaje do cech znamionujących dobrego konia, że oko powinno być wypukłe, róg suchy. Natomiast nie zgadza się co do rozmiarów „gęby”, gdyż w przeciwieństwie do poprzedniego autora, powiada, że „gęba powinna być długa”. Obaj zgadzają się z tem, że dolna szczęka ma być ruchliwą i dodaje dalej: „koń, który uszami strzyże, wargi kąsa i nogą grzebie” nie może być złym. Brzuch zaś dlatego powinien być duży, żeby koń mógł „dłużej w nim zatrzymać to co zjadł”. (!)

Co do kształtu kopyta z Pieniążkiem nie zgadza się Conrad, twierdząc, że róg powinien być głębokim, podczas gdy tamten, jako cechę dodatnią konia wojskowego, podaje róg płaski.

Jako jeden z niezbędnych warunków znamionujących konia dobrego Conrad wskazuje, że uszy mają być kosmate, ciało twarde i róg czarny. Koń o dużych nozdrzach, dużych wypukłych i wesołych oczach, jest mocnym, śmiałym i wytrwałym, zaś o oczach głęboko osadzonych i obwisłych uszach – leniwy. Jeszcze jedną cechą wytrwałości końskiej jest ogon, który odstawia jeśli się zań pociągnie.

Maści specjalnej przy doborze konia wierzchowego Pieniążek nie zaleca, gdyż ta przy dobieraniu tylko „woźnikom” (t. j. koniom zaprzęgowym) jest potrzebną, jednak powiada, „że kto na siwym koniu nie jeździł, ten nie jeździł na dobrym”.

To samo jako cechy dodatnie podaje Conrad, zalecając konie o różnych odmianach maści siwej jak: „białawy”, „biało – srokaty”, „biało – piegowaty”, „jabłkowity”.

Jeżeli znajdzie się już konia młodego, który będzie odpowiadał wyżej wspomnianym warunkom, należy go jeszcze poddać próbie kiełznania. Koń pierwszy raz kiełznany, jeśli będzie uciekał od munsztuka, można go brać pod wierzch, jeśli natomiast położy się na wędzidło i rozciągnie, może nadawać się tylko do wozu. Konia pod wierzch wybierać dużej miary.

2) Stadnik, stado, konie młode, ich urodzenie, karmienie i obchodzenie się (według Pieniążka).

Konia stadnego dobierać takiego, by był ładny, rosły, posiadał duże chody, czarny róg, dobre nogi tylne i był zuchwałym. Zuchwałość (fantazja) oznacza dobrą krew, a jeśli z czystej krwi powstało nasienie, wówczas i potomek musi być dzielny („a jeśli ex sanguine nascitur semen, tedy z obfitej proles potężna musi być”).

Dobroć konia zależy od miejscowości, skąd dany koń pochodzi. Stąd też istnieje różnica między końmi. A więc konie włoskie, tureckie, polskie, węgierskie, niemieckie, tatarskie i inne, najlepsze są z tych miejscowości, gdzie była ich kolebka, gdyż przeniesione, nawet do innych krajów, zawsze cechami swemi i obyczajami będą się wyróżniać. Autorowi w tym wypadku chodziło prawdopodobnie o to, że koń, dajmy na to rasy polskiej, urodzony i hodowany w Polsce, będzie lepszym od takiegoż konia, urodzonego i wyhodowanego w Niemczech lub Italji.

Haur dodaje, że klacze stanowić najlepiej w maju; stadnik w tym czasie ma być wolnym od wszelkiej pracy, przyczem karmić go należy czystym owsem. Do klaczy dopuszczać trzykrotnie.

Bardzo obszernie dział hodowli traktuje Dorohostajski, nie wchodzi to jednak w zakres niniejszej pracy.

Konia pod wierzch wybierać ze stada znanego ze swej dobroci.

Najlepszemi są źrebięta urodzone w marcu i kwietniu, gdyż jak powiada autor; „i od tego czasu poczęło się stworzenie świata i sam rok rozpoczął się, a przeto i każda rzecz, w tym czasie zrodzona, będzie lepszą”.

Sądzę, że autor w tym wypadku ma słuszność, jednak nieodpowiednio motywuje swe twierdzenie. Powiedziałbym raczej, że źrebię zrodzone w marcu, lub kwietniu, przebywszy wiosnę, lato i jesień łatwiej przyzwyczai się do zmiany temperatury i gorszych warunków egzystencji w zimie i następnie, że klacze w tym okresie, mając większą obfitość świeżej paszy, dawać będą więcej i zdrowszego mleka.

Źrebięta zrodzone wiosną mają pozostawać przy matkach do połowy listopada (Św. Marcin 11:XI), lub też dotąd, dopóki klacz będzie chciała je karmić. Poczem należy je umieścić oddzielnie w stajni w dużej zagrodzie, nie uwiązane. Poić dwa razy dziennie w stajni, niewyprowadzając do studni, gdyż w czasie gołoledzi mogłyby przy upadku doznać różnych obrażeń. Owsa dawać po korcu na cztery (w/g. Haura 14 garncy), mieszając z sieczką żytnią w stosunku jeden do dwóch, siana dobrego – ile zjedzą. Tak mają w stajni pozostawać aż do 23 kwietnia (Św. Wojciech), poczem puścić je na trawę na cały czas do 15 października (Św. Jadwigi), po tym czasie zabrać znowu do stajni i postępować z nimi w ten sposób do ukończenia trzech lat.

Rozdział II.

UJEŻDŻANIE KONIA WOJSKOWEGO.

1) Wiek i płeć.

Zarówno Pieniążek, jak i „autor nieznany”, jednogłośnie zgadzają się, że ujeżdżanie konia wojskowego należy rozpocząć po skończonych trzech latach. Według ich obliczeń, wypadnie to jednak cokolwiek więcej ponad trzy lata, gdyż Pieniążek podaje, że dopiero po „nowym roku na trzeci rok”, należy rozpocząć pracę nad koniem. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że źrebię urodziło się w kwietniu 1927 roku (wiosenne źrebięta uważane są za najlepsze), to ukończone trzy lata będzie miało w kwietniu 1930 r., a pracę rozpocząć należałoby dopiero po nowem roku t. j. po upływie jeszcze 8 miesięcy. Dorohostajski traktuje tę rzecz ściślej i każe rozpoczynać naukę po skończonych czterech latach, piętnuje nawet tych „szalonych pachołków, którzy na trzechletnim źrebięciu harce po bruku stroją”. Radzi również, żeby źrebię do lat trzech ani oswajane ani dotykane ręką nie było, gdyż ma to wpływać rzekomo ujemnie na wzrost.

Jedyną płcią uznaną za godną ujeżdżania pod siodłem były ogiery, inaczej zwane „drygantami”. Klacze traktowano jako matki, lub do zaprzęgu, a o wałachach „autor nieznany” zupełnie niepochlebne wypowiada zdanie. Koń do „potrzeby” (użytku wojskowego) „cały” (t. j. niekastrowany) jest najpewniejszy, bo nawet, gdy ustanie, to po krótkim odpoczynku pójdzie dalej, natomiast wałacha wypadnie albo porzucić, albo dać mu dłuższy odpoczynek. W rezultacie ogiera należy zawsze powstrzymywać, a wałacha ciągle popędzać, przeto ćwiczyć go raczej „do woza, pod myśliwca, lub z listami”, a do „wstępnego boju”, gdzie koniowi i mocy i chęci potrzeba, zupełnie się nienadaje.

2) Uspakajanie i ćwiczenia przygotowawcze.

Po Nowym Roku źrebca, który ukończył trzy lata wziąć z ogólnej zagrody i umieścić w stajni na uwiązie. Najlepiej umieszczać go między dwoma starszemi i spokojnemi końmi, bo i dostęp przez to doń łatwiejszy i łatwiej się nauczy „pokory” (posłuszeństwa), biorąc przykład ze swych towarzyszów. Przez cały czas trzymać pod nakryciem, często z nim rozmawiać, głaskać, brać nogi jak do kucia i postukiwać drewienkiem. Czynić to najczęściej przed dawaniem obroku, bo koń dla jedzenia wielu rzeczy chętnie się nauczy. Obchodzić się łagodnie i delikatnie, nie bić, a masztalerz, któremu oddano młodego konia pod opiekę, powinien pamiętać, że „nie konia, ale dziecię ma ku piastowaniu”.

Od końca lutego mniej więcej przez trzy tygodnie konie po rannym obrokowaniu trzymać do południa w stajni pod siodłami.

Po upływie tego terminu w przeciągu dwu tygodni oprowadzać młodego konia przy starym, zrazu stępem później kłusem na dużym kole. Okiełznany ma być tylko na kantar, na siodło zaś położyć korzec owsa. Przejażdżki te odbywać z rana.

Przez dwa tygodnie następne przejeżdżać konia młodego przy starym, jednak już pod jeźdźcem. Koń ma być kiełznany kawecanem, przy czym wodze od kawecana trzymają obaj jeźdźcy.

Gdy w ten sposób koń jeżdżony uspokoi się i nie będzie próbował uciekać, należy nań oprócz kawecana nałożyć uzdeczkę z wędzidłem, jeździec jednak ma trzymać za kawecan, a nie za uzdeczkę. Ćwiczyć w ten sposób w stępie i kłusie, w zatrzymywaniu i cofaniu oraz podnoszeniu, wykorzystując jakiś wzgórek. Okres ten ma trwać do początków listopada. Konia młodego należy przyzwyczajać do huku, strzelając przed dawaniem obroku z „rusznicy”, lub przejeżdżając po mieście między rzemieślnikami „stuk czyniącymi”, jak: blacharze, kotlarze, bednarze i t. p.

3) Wyprawa usarska, albo przy ziemi.

Dwa są sposoby przygotowania konia, jeden jest to „wyprawa usarska”, drugi zaś „wyprawa włoska”. Wyprawa usarska ma na celu przygotowanie konia wierzchowego dla celów wojennych, zaś wyprawa włoska jest już wyższą szkołą jazdy. Na każdą z nich potrzeba nie mniej niż po pół roku przy codziennem ćwiczeniu. Nie należy obu szkół mieszać i przed ukończeniem pierwszej nie rozpoczynać drugiej, gdyż mogłoby to konia zupełnie zepsuć. Najlepiej jest ujeżdżać konia samemu, niepowierzając go masztalerzowi; ćwiczyć z rana, gdy jeszcze i koń i jeździec są naczczo.

Osiodłać konia i nałożywszy nań kawecan i uzdeczkę, poprzypinać „poboczki” (fasulec), od kawecana do siodła i od ogona do popręgu. Początkowo dosiadać go z ławki lub pnia, by mógł się przyzwyczaić i nauczyć stać spokojnie. Po dosięściu nie od razu ruszać z miejsca, ale postać na nim chwilę, po zakończonej jeździe również nie od razu zsiadać i oddawać konia masztalerzowi, ale potrzymać samemu w ręku. Wszystko to ma na celu uspokojenie konia. Kawecan i „poboczki” używać dotąd dopóki koń nie będzie zupełnie uspokojony, postawionym i wyćwiczonym. Zrazu ujeżdżać w polu szerokim kłusem przez cztery tygodnie. Uczyć go przytem zatrzymywania wyłącznie zapomocą kawecana, „choćby nawet i wędzidło miał w pysku”. Gdy już na równym miejscu będzie się łatwo zatrzymywał, próbować zatrzymywania na pochyłościach. Jeśli koń usłucha, ściągnąć go lekko (tak, jakby się miało zamiar go cofnąć, a równocześnie uderzając palcatem po lewej łopatce, nauczy się go podnoszenia na zadzie. Żeby nauczyć konia wysokiego podnoszenia się, trzeba go w tych samych warunkach uderzać palcatem po prawej goleni.

Gdy już koń nauczył się zatrzymywania w kłusie i podnoszenia na zadzie, przystąpić do nauki jazdy na kołach.

Przy pomocy sznura wykreślić dwa koła styczne o promieniu 5 sążni każde.

Autor nieznany podaje tutaj znacznie więcej tych kół i o różnych rozmiarach, a mianowicie: dwa koła o promieniu 30 stóp, dwa o promieniu 20 stóp i dwa o promieniu 10 stóp.

Koła te winny być mocno rydlem, lub motyką naznaczone, żeby zarówno koń jak i jeździec mógł je wyraźnie widzieć. W zimie przygotować to samo pod dachem w szopie (kryta ujeżdżalnia).

W kołach tych ćwiczyć konia początkowo w stępie i kłusie, jeżdżąc trzy razy na prawo, trzy razy na lewo, zatrzymując i podnosząc. Aby koń sobie tej nauki nie sprzykrzył, jeździć nie dłużej jak po 15 minut dziennie w przeciągu czterech tygodni. Gdy już koń zostanie w powyższy sposób wykłusowany, ujeżdżać na tych samych kołach w przeciągu dwu tygodni galopem („na wielki skok”).

Następnie przygotować ścieżkę równą i gładką, prostą pod sznur, pozbawioną trawy, długości 120 stóp. Na obu końcach tej ścieżki wykreślić koła od 10 do 12 stóp średnicy, t. j. takie, aby koń mógł w nich tylko obrócić się. Jeżdżąc wzdłuż tej ścieżki zrazu stępem, później kłusem i galopem, zawracać go na krańcowych kołach, bacząc by koń po za wykreśloną linję nigdy nie wypadał. Użyć do tego celu kawecana z „poboczkami”, które albo umocować do siodła, albo trzymać w ręku i naprowadzać niemi konia na właściwy kierunek. Zwrotów nigdy nie powtarzać, a po zrobieniu jednego obrotu jechać na prostą (ścieżkę). Warunek ten ma, jak zobaczymy, swe uzasadnienie.

Dla nauczenia konia „korwet” 1), jeździec, siedząc w siodle, prowadzi konia wzdłuż płotu (ściany), drugi zaś idąc obok pieszo i mając w obu rękach palcaty, uderza niemi jednocześnie po zadnich i po przednich kolanach (t. j. po stawach napiąstkowym i skokowym), zmuszając tem konia do podskakiwania i wyrzucania zadem. To ćwiczenie jest przygotowaniem konia do szybkiego ruchu i zwrotów w miejscu ciasnem; to samo co przy użyciu palcatów z ziemi uzyskuje sam jeździec już z konia, każąc mu podnieść się, a równocześnie uderzając łydkami wzgl. ostrogami i podnoszą wodzami, zmusi do wyrzucenia zadu i co zatem – podskoku. Cel tego ćwiczenia w dalszym ciągu ma również swe umotywowanie.

Odpowiednik: „Kurbet” – współczesnej wyższej szkoły.
(Przyp. Redakcji).

Gdy już koń wszystkie te ćwiczenia opanował, jeździec powinien pilnie przestrzegać i nigdy nie rozpoczynać jazdy od „owych zwrotów i podskoków”, bo by koń do nich się przyzwyczaił i przeto stracił na gładkości i posuwistości przy ruchu naprzód „wciąż onej krótkiej wyprawy nadziewając się”. Ruch naprzód stałby się wówczas chwiejnym i niepewnym, co oczywiście ujemnie odbiłoby się przy władaniu kopją.

Nigdy nienależy przyuczać konia do robienia dwóch zwrotów, czy kół na jednym miejscu, przeciwnie, koń wojskowy powinien być tak przyuczonym, żeby po zwrocie odrazu „wyskok czynił” (t. j. szedł po prostej w nakazanym kierunku i chodzie). Pamiętać należy, żeby przez nieumiejętne ćwiczenie nie popsuć konia, bo łatwiej nawet na koniu niećwiczonym czegoś dokazać, niż na koniu popsutym przez złe ćwiczenie.

Na tych to ćwiczeniach polega cała dzielność (wyszkolenie) konia wojskowego.

Nauka biegania po prostej i zwrotów na jej krańcach 1) będzie przydatną przy walce wręcz, gdy koń nawet w najszerszym chodzie będzie posłusznym woli jeźdźca i zwróci się we wskazanym kierunku, przez co da możność po starciu szybkiego zwrotu ku przeciwnikowi. Nauka „korwetowania” da możność oswobodzenia się z tłoku, w wypadku, gdyby jeździec został osaczony przez pieszego, czy też konnego przeciwnika. Koń bowiem sam sobie dość miejsca uczyni („sam sobie rom uczyni”), żeby z tego natłoku móc się wydostać.

Współczesny „piruet” wyższej szkoły. Przyp. Redakcji.

Nie jest rzeczą wskazaną stawanie do zawodów na koniu niecałkowicie przygotowanym. Koń nieujeżdżony należycie przy gwałtownem zatrzymaniu może poranić sobie wargi i dziąsła, skutkiem czego staje się twardym w pysku i opornym.

Przy zatrzymywaniu nawet konia ujeżdżonego też uważać, żeby mu pyska zarówno munsztukiem jak i łańcuszkiem nie okaleczyć. Raz okaleczony staje się złośliwym i upartym, a na takim koniu „siła rzeczy przeciwnych, jeźdźcowi przygodzie się może”.

Konia pracować można tylko dotąd, dopóki czyni to chętnie. Gdy już osłabnie i zacznie się pocić, dać mu spokój. Przez zbytek zmęczenia staje się mniej posłusznym.

Nie jest dobrym koń, który zarówno w ruchu naprzód jak i przy wykonywaniu zwrotów nie stawia daleko nóg pod siebie, a kurczy raczej i uderza niemi zgóry „nakształt zająca”. Dobry koń w ruchu naprzód idzie jaknajniżej i nogi stawia w ten sposób, że ziemię poza siebie wyrzuca.

Haur wskazuje, żeby przez rowy i trudne przejścia nie przynaglać konia biciem, lecz przeprowadzać pomału i spokojnie.

Biorąc rzecz logicznie „korwetowanie” należałoby zaliczyć do „wyprawy włoskiej”, tak też tę sprawę traktuje „autor nieznany”. Jednak i Pieniążek i Dorohostajski zaliczają „korwetowanie” do „wyprawy usarskiej”, a ten ostatni w swem dziele (rozdział XII str. 93) zaznaczając, że tylko wyprawą „przy ziemi” zajmować się będzie, jednakże „redopii”, albo „czynienia w miejscu” specjalny rozdział poświęca. Pieniążek, jak już poprzednio zaznaczyłem, wyraźnie wskazuje do czego „korwetowanie” jest niezbędnem.

Autor nieznany podaje jeszcze jeden sposób ujeżdżania konia, przez autora nazwany „powszednim”.

Po skończeniu trzech lat dać na pół roku konia (źrebca) do wozu. Przez trzy miesiące niech chodzi w lejcu, a trzy miesiące w zaprzęgu pod jeźdźcem („na szwarcu”). (Uwaga: jeździć w zaprzęgu na szwarcu znaczyło, że jeździec prowadził konia naręcznego, sam zaś siedział na koniu drugim na kawałku czernionej skóry zamiast siodła). W ten sposób w zaprzęgu już uspokojonego konia osiodłać, nałożyć „uzdę krygowaną” (kawecan), przypiąwszy go rzemieniami do popręgu, aby wyrzucając łbem („wsparzając”) wędzidłem „gęby sobie nie kaził” (nie ranił). Tak na nim jeździć przez pół roku stępem, kłusem i galopem. W ten sposób ćwicząc „i koń i jeździec, byle z konia niespadł, czegoś się nauczą”.

Wystarczy zupełnie, jeżeli koń będzie umiał ruszyć z miejsca, zatrzymać się i zwrócić w nakazanym kierunku.

Opis powyższy jest najprymitywniejszym sposobem ujeżdżenia konia, służącego prawdopodobnie dla użytku „myśliwca, lub z listami”, w każdym razie nie dla „wstępnego boju”.

4) Szkolenie „jednochoda”.

Żeby nauczyć konia chodzenia skrocza 1), należy mu wiązać powyżej kolan rzemieniami jednostronnie położone kończyny. Dla uniknięcia splątania i nadeptywania tych rzemieni, przez siodło przesunąć rzemień łączący i umocować jego końce do rzemieni wiążących kończyny. Kiełznać tylko na kantar i przyciągnąwszy do piersi powodem zapiąć do popręgu, tak, żeby koń mógł widzieć własne przednie nogi i „często na nie poglądał”. W ten sposób przygotowanego przejeżdżać dwa razy dziennie po godzinie rano i wieczorem.

1) Chód ten był bardzo ceniony w dawnych czasach, jako b. spokojny. Przyp. Redakcji.

5) Niektóre upory końskie i ich poskramianie.
  1. – Zwroty.
    Normalnie koń chętniej zwraca się na lewą stronę niż na prawą. Jeśliby na jedną ze stron był mniej zwrotny, należy z nim postąpić w sposób następujący: wkopać w ziemię pal takiej wysokości, żeby sięgał koniowi do wierzchu głowy; na wysokości policzka umocować gruby drewniany drążek długości jednego łokcia, któryby wokoło słupa na osi mógł się obracać. Do drążka przyczepić postronek również jednego łokcia długości z dwoma pętlami („zamklami”). Jednym końcem postronek przymocować do drążka na słupie, drugim zaś do policzka u kawecana. Tak uczepiwszy konia z tej strony na którą zwracać się niechce, jeździć na nim początkowo kłusem, potem galopem, oczywiście od czasu do czasu przepinać na drugą stronę, „by się jeźdźcowi i koniowi nie zawrócił łeb”.
    Jeżeliby ten sposób nieposkutkował, wówczas po rannym obroku nałożyć derkę z popręgiem, uździenicę i kawecan, jednym rzemieniem od wędzidła pod piersi, drugim zaś od policzka kawecana do popręgu przypiąć, skręcając szyję w stronę, na którą koń obracać się niechce. Tak go pozostawić, oczywiście do karmienia i na noc wszystko zeń zdejmując.
    Trzeci sposób, w wypadku, gdyby oba poprzednie zawiodły, jest następującym: konia osiodłanego i okiełznanego na wędzidło (bez kawecana) uwiązać od policzka i wędzidła „poboczką” do tylnego łęku, zginając szyję w kierunku opornym i wyprowadziwszy na nawóz póty pędzać batem aż zmęczony upadnie; następnie „poboczkę” przeciąć i pozwolić mu podnieść się.

  2. – Zatrzymywanie:
    Jeżeliby koń po przebieżeniu pewnej przestrzeni (autor powiada „jednego stajania, lub na kopijny raz”) odmówił, lub niechętny był w zatrzymywaniu się, wówczas należy z nim rozpocząć ćwiczenia na ścieżce, której opis podano poprzednio, często zatrzymując i cofając.
    Gdyby mu to nie pomogło i uporu jego nie przełamało, należy z nim postąpić w sposób następujący. (Tutaj następuje opis maszyny, zaiste, inkwizytorskiej, mającej nauczyć konia zatrzymywać się w nakazanym miejscu).
    Wkopać dwie pary słupów w odległości 50 sążni między obu parami, odstęp między słupami w każdej parze ma wynosić jeden sążeń. Jedna para słupów ma być wysokości takiej, by sięgały koniowi do stawu biodrowego, druga zaś jeźdźcowi siedzącemu na koniu – do pasa. Na słupach dłuższych wywiercić otwory na wysokości słupów krótszych, zaś na tych umieścić na ośkach koła od wozu, tak, żeby się mogły obracać. Następnie umocować dwa grube postronki jednym końcem w otworach słupów wyższych, drugim – do piast obu kół i naciągnąć jak struny przez obracanie kołami. Zanim się postronki zacznie naciągać, wpuścić w obie liny po dwie pary drewnianych kołków długości jednej piędzi każdy w odległości dwu sążni od słupów. Osiodławszy konia i nałożywszy nań kawecan, „poboczki” przypiąć do siodła, samemu zaś siąść na konia i wjechać między pale. Następnie linką z dwoma pętlami połączyć podbródek „kawecana” z linami równoległemi.
    Naznaczyć na ziemi miejsce, gdzie chcielibyśmy konia zatrzymać; miejsce to powinno znajdować się bliżej, niż miejsce w którym zostałby ewentualnie koń zatrzymany przez linkę poprzeczną u „kawecana”, a nasunięta pętlami na liny równoległe (kołki poprzeczne będą spełniały rolę hamulca). Siedząc na koniu ruszyć „wskok” (galopem). Koń, jeśli nie zechce zatrzymać się dobrowolnie w oznaczonym miejscu i przekroczy je, zostanie odrzuconym przez linkę od „kawecana” na jakieś pół sążnia wstecz, skutkiem zatrzymania się obu pętli na poprzecznych kołkach lin długich. Liny długie, będąc naciągniętemi spełniają rolę cięciwy łuku. Zatrzymanie takie, jak powiada autor, nic koniowi nie zaszkodzi, gdyż „kawecan” działa nie na pysk, lecz na chrząstkę nosową. W powyższy sposób konia najbardziej opornego przyuczyć można do zatrzymywania się, po kilkakrotnie powtórzonym ćwiczeniu.
    Jak widzimy z opisu „maszyny” i sposobu jej użycia, sposób ten jest dość barbarzyński i wątpię, czy mógłby doprowadzić do pomyślnego rezultatu. Autor (Pieniążek) powiada dalej, że tylko łagodnym obchodzeniem się można poskromić konia płochego i gwałtownego, jednak tę metodę zaleca.

  3. – Oduczenie konia wyrzucania łba do góry.
    Koniowi, który „wsparza” (t. j. wyrzuca łeb do góry), gdy łagodnemi sposobami oduczyć się nieda, zastosować należy specjalny system wodzy. Mianowicie sporządzić rodzaj wodzy ze sprzążkami bez trzpienia. Wodze te przyczepić pod piersiami do popręgu, zaś przez sprzążki przesunąć wodze właściwe, tak, żeby się mogły w nich swobodnie suwać. Przy takich wodzach koń swobodnie i pływać i skakać będzie mógł, czego w „kawecanie” lub w przypiętej uździenicy uczynić by nie mógł.
    Jak widzimy wyżej opisany typ wodzy jest pierwowzorem jeszcze dotychczas stosowanego wytoka.

  4. – Upór koński.
    Konia upartego, który zatrzymuje się i niechce iść naprzód, uwiązać postronkiem za szyję do końców szleji nałożonych na drugiego konia. Na konia w szlejach siąść samemu, a tego opornego ciągnąć za sobą. Gdyby to nieskutkowało, podłożyć pod opornego konia wiechcie zapalonej słomy, koń przerazi się ognia i napewno pójdzie naprzód (!).

6) Koń wierzchowy, wiek, próba.

Jeśli chodzi o kupno dobrego konia, zewnętrznemu wyglądowi jego zaufać nienależy, a samemu go popróbować, lub też posadzić nań przyjaciela, „któremuby ufało się jak samemu sobie”.

Bieg konia próbować w terenie nierównym, przez rolę i wysokie zagony. Gdy chodzi o sprawdzenie dobroci nóg, puszczać konia po drogach kamienistych, po bruku i na stromych pochyłościach (,,i po ubiedrzy przykrej”). Jeśli ma jaką wadę w nogach, napewno zacznie chromać po przebyciu po takiej drodze „mil ze trzy”.

Dla wypróbowania siły i wytrwałości najlepiej wyjechać w pole z psami, gdzie wszelkich chodów użyć będzie trzeba, a jeśli po całodziennej pracy koń ochotnie i raźno będzie wracał do domu, można być pewnym, że wytrzymałości mu nie brak.

Zdatność konia do boju („potrzeby”) doświadcza się w następujący sposób: Wyjechać we dwadzieścia albo i więcej koni w pole i podzieliwszy się na dwa hufce stanąć naprzeciw siebie w odległości czterech stajań. Podzielić całą przestrzeń na połowy słomą, przy każdym hufcu wyznaczyć starszego dla porządku. Teraz jeźdźcy wyjeżdżają kolejno na harce po jednym z każdego hufca. Ten, który zostanie dotknięty palcatem, zanim dopadnie swego oddziału, staje się jeńcem i udaje się do zwycięskiego hufca, stając pozanim na skrzydle w odległości ,,10 zagonów”.

Jeśliby się zdarzyło, że jeden z zawodników strony przeciwnej dopadł do jeńców i dotknął ich palcatem, jeńcy stają się wolnemi i wracają do swego hufca. Zważać, żeby dwóch nie nacierało na jednego.

W tej zabawie, zwanej „kaptywuszem” (captivum – schwytany, zniewolony) „pewności gęby, nóg i rączości doznać snadnie każdy może”.

Próbą konia „dotarczywego”, t. j. sposobnego do „potrzeby” będzie również, gdy koń nie zlęknie się ani płomienia, ani obnażonej broni i natrze, gdyż, jak powiada autor, „koniowi żelazo dobyte straszna rzecz jest”.

Gdy koń jeszcze nie ujeżdżony okaże się trudnym w zatrzymywaniu („a bystrym pokaże się w stanowieniu”) można sobie zeń więcej obiecywać, niż z konia o spokojnym temperamencie, oczywiście jeśli animusz pochodzi z przyczyny naturalnej, nie zaś sztucznej. Koń taki będzie wytrwałym w pracy, czego zrazu o koniu łagodnego charakteru powiedzieć nie można.

Koń, który drobno stąpa, jak również koń o ładnej postawie i ruchliwy – złym nie będzie.

Konia spokojnego dawać do ujeżdżania jeźdźcowi o żywym temperamencie i odwrotnie, konia gorącego – spokojnemu i zrównoważonemu.

Najodpowiedniejszym wiekiem dla konia wierzchowego jest czas od 7-go do 14-go roku życia. Po skończonych 14-tu latach, „iżby najdłużej nawet żył, już coraz gorszym będzie”.

Wartość konia dobrego, ujeżdżonego i ładnego wynosiła 50 złotych polskich, konia zwykłego i nieujeżdżonego 20 złotych polskich (w roku 1607).

7) Dosiad, postawa na koniu, trzymanie wodzy.

Jeździec przy wsiadaniu niech włoży lewą nogę w strzemię, lewą ręką ująwszy grzywy (nie gdzie indziej) i stojąc wyprostowany jak pręt jaknajbliżej konia, z prawą nogą lekko ugiętą, wzniesie się na siodło, siadając środkiem rozkrocza. W biegu nie pochylać się na żadną stronę, lecz siedzieć wyprostowanym. Niektórzy jeźdźcy siedzą zgarbiwszy się, a gdy koń w ruchu pochyla się w którąś stronę, kurczą tę nogę, w obawie upadku na bok („ubiedrznego”) co bardzo nieładnie wygląda.

Siad powinien być prosty, noga w strzemieniu do pół stopy („do półbotka, jeśli usarz”), napiętkiem ku dołowi i przy boku końskim, tak jednak, by ostrogą konia nie tykać. Lewa ręka z wodzami nad kłębem, jeśli koń wyrzuca łeb do góry, lub nad przednim łękiem, jeśli głowę nosi prawidłowo. Wodze rozdzielone palcami, przyczem prawa ręka trzyma koniec wodzy lub buławę na udzie.

Przed wsiadaniem należy obejrzeć popręg, strzemiona, puśliska i uzdę. Na konia nieujeżdżonego mieć palcat w prawej ręce. Dosiadłszy objąć konia łydkami i siedzieć prosto. (Autor nieznany powiada, że tylko kolanami ścisnąć). Na „jarczaku” (siodło kozackie), trzymać się wyłącznie kolanami. W czasie jazdy prosto koniowi między uszy patrzeć, dosiadłszy, nieodrazu z miejsca ruszać, ale postać trochę, toż samo po zejściu, nieodrazu z ręki oddawać.

Strzemiona mają być tak dopasowane, żeby po przyłożeniu palców do dziury, gdzie puśliska w siodle są zawieszone, dolny kraniec strzemienia trafiał pod pachę.

Jeśli koń ma robić koło, niech jeździec wewnętrzną nogę wraz z ostrogą przy boku końskim dzierży, zaś tę zewnętrzną ku środkowi trochę odchyli, aby koń przy zmianie kierunku i przy podaniu wodzy zrozumiał, na którą stronę jeździec go chce obrócić.

8) Chody.

W owych czasach rozróżniano następujące chody: „stęp, albo „stępia”, „kłus” („kłós”) – „lekki” – „mały” – „podróżny”, „kłus wielki”, albo „rychć”, „cwał” inaczej „bieg wielki”, lub „wskok”.

Pieniążek i „autor nieznany” podają, że koń może przejść za godzinę stępem pół mili, kłusem podróżnym l milę, rychcią 2 mile, wskok 4 mile.

Według profesora Rostafińskiego istniały w Polsce dwa rodzaje mil: tak zwana „mila mała” – 5565 m. i „mila duża” – 7420 m. „Kalendarz Wojskowy” za rok 1928 podaje milę polską na 8534 m.

Poniżej podaje tablicę porównawczą chodów końskich, obowiązujących obecnie, w porównaniu z chodami podanemi przez Pieniążka i autora nieznanego przy zastosowaniu wszystkich rodzajów mil.

Normy (rodzaje)
chodów

Norma obowiązująca
obecnie
(teoretycznie)

Normy podane przez Pieniążka i Autora Nieznanego
przy zastosowaniu trzech rodzajów „mil”

Przestrzeń przebywana obliczona w km/godz.

Mila mała w/g Rostafińskiego
5565 m

Mila duża w/g Rostafińskiego
7420 m

Mila polska w/g „Kal. Wojskow.”
8534 m

Stęp (stępia) .

6

2,8

3,71

4,27

Kłus . . . .

12

„Kłus podróż
ny” . . .

5,6

7,4

8,5

„Rychć” . .

11,13

14,8

17

„Galop”
(wskok) .

22,5

22,26

29,26

34

Z powyższej tabelki widocznem jest, że normy podawane przez Pieniążka i autora nieznanego są zupełnie niewspółmierne z normami dzisiaj obowiązującemi.

Wytłumaczyć tę różnicę możnaby albo niedokładnością pomiaru odległości, albo niedokładnością obliczania czasu, boć przecież koń, jako taki żadnej ewolucji nie uległ. Najbardziej zbliżonemi są rubryka l-sza „kłus” z rubryką 3-cią „rychć” jak również galop, natomiast śmiesznie małym jest stęp 1).

1) Przyjmując za podstawę milę polską „dużą” widzimy, że stęp był b. krótki i służył do wypoczynku, zaś normalnym chodem marszowym był kłus mały (coś w rodzaju spokojnego truchcika). Natomiast „rychć” była chodem bojowym lub parady i pokazów. Przyp. Redakcji.

Rozdział III.

PRZYGOTOWANIE KONIA DO BIEGÓW (ZAWODÓW).

1) Sposób pozbawiania konia tłuszczu. („Ku harowaniu konia”) w/g Conrada.

Naprzód konia zmęczyć. Sporządzić preparat z drobno krajanych gwoździków, cynamonu, imbieru, muszkatułowego kwiatu, tatarskiego ziela i gałgana (korzeń roślinny). Moczyć to wszystko przez pięć dni w mocnym winie. Winem tym następnie skrapiać dobrze oczyszczony owies i karmić nim konia. Wina, w miarę jak go będzie ubywało, dolewać, tak, żeby zawsze było mocne. Wino to można i samemu używać, jeśli się ma zamiar stawać do zawodów. Pić je należy naczczo z rana, lub wieczorem przed snem.

Koń ma być stale niesyty, ale też i nie morzony głodem. Tłuszcz spędzać stopniowo, jeździć na nim pomału, często myć w łaźni, gdyż w ten sposób będzie tracił sadło. Zamiast siana dawać mu „podżniku”, gdyż ten również pozbawia tłuszczu. Cztery razy dziennie dawać koniowi po 3 przygarście owsa, by w nim trzewia nie zaschły – koń zamorzony przegrałby.

Na trzy dni przed samym biegiem sporządzić maść z gliny zmieszanej z drożdżami i wysmarować nią całego konia. W przeddzień biegu maść zmyć.

Po zakończonym biegu dać koniowi trochę siana zmoczonego w wodzie.

W zimie, aby koń nie nabierał śniegu, nalewać w kopyta roztopiony łój.

2) Przygotowanie konia do zawodów, w/g Marcina Siennika.

Dla osiągnięcia dodatnich wyników w zawodach, należy rozpocząć przygotowanie konia w sposób następujący.

Przez dwa tygodnie dawać czystą słomę żytnią, owsa tyle, ile tylko zjeść może. Rano i wieczorem wyprowadzać konia na spacer, pozwalając mu się wytarzać, poczem wprowadzić do wody bieżącej, stawiając tak, żeby do połowy boków był zanurzony. Po przyprowadzeniu do stajni natrzeć nogi mieszaniną grzanego piwa lub octu z masłem.

W tym okresie przejeżdżać go po torze co trzeci dzień wraz z drugim koniem, tak, żeby się dobrze zagrzał. Ma to na celu przyzwyczajenie i zaznajomienie konia z torem.

Na cztery dni przed zawodami karmić konia śrutem owsianym obgotowanym i czystą słomą żytnią, przyczem uważać, by jadł tylko dotąd dopóki je z apetytem, potem uniemożliwić sięganie po jadło przez nałożenie kagańca.

Karmienie ma odbywać się trzy razy dziennie: rano, w południe i wieczorem.

W okresie tych czterech dni przed zawodami konia wiązać nie należy; dać mu swobodę ruchu.

Poić wodą, w której uprzednio moczone były przez kilka dni pręty wierzbowe.

Nogi smarować roztopionym szpikiem wołowym.

W dniu zawodów karmić konia owsem z dodatkiem jęczmienia, po uprzednim namoczeniu w mocnym winie, lub małmazji.

Na godzinę przed samym biegiem dać koniowi siana również winem skropionego, nogi powyżej kolan natrzeć wódka, dać pójło sporządzone z sucharów chlebowych wraz z winem. W nozdrza wpryskać piórem wina mocnego z domieszką tartego imbiru. Do wędzidła przywiązać szmatkę, w którą zawiązano krajany „Gałgan” i „dziewięsił”.

Dla ochrony przed czarami zawiązać w grzywie myrrhę, kadzidło i złoto. „Jeśli kto wierzy w to, to skutek będzie pewny, bo silna wiara mury kruszy”.

Przed samem puszczeniem jądra i puzdro umyć mocnym octem.

3) Prędki sposób przygotowania konia do zawodów, w/g Marcina Siennika.

Przez dwa tygodnie karmić konia owsem przygotowanym w następujący sposób: czysty i przebrany owies zmieszać z cukrem lodowatym i białkiem, wysuszyć na słońcu, poczem dawać koniowi posypując solą.

W stajni koń ma chodzić luzem, nieuwiązany i w kagańcu (prawdopodobnie dlatego, by ponad miarę nie jadł).

Na trzy dni przed biegiem kazać go przejeżdżać pod derką bez siodła.

Po trzech dniach, gdyby koń niebył jeszcze dobrze przygotowany („harowan”) należy mu wysmarować nogi maścią sporządzoną z gliny, octu, ałunu, jajek i pozostawić nasmarowanego aż do zupełnego wyschnięcia, poczem nagrzawszy łaźnię zmyć wszystko ciepłą wodą z ługiem, a po wysuszeniu nakryć prześcieradłem i derką i wysoko podwiązanego postawić w stajni.

Rozdział IV.

1. KARMIENIE, KUCIE, PIELĘGNACJA I PRACA KONIA.

Pamiętać o tem trzeba, żeby koń przysługującą mu rację obroku otrzymywał w całości. Od niedoglądu nad obrokiem, a przy nieuczciwej obsłudze koń zmarnieje, schudnie. Obrok (owies) przed wydaniem jaknajdokładniej oczyścić z domieszek. Jako dzienna racja obroku przysługuje koniowi „ćwierć chęcińska” owsa i jedna czwarta sieczki, dla zapobieżenia ochwatowi. Siana na noc dawać wiązkę wielkości cebra, gdyż koń w nocy nietylko leży i spoczywa, lecz również je.

Najzdrowszą wodą do pojenia jest woda stojąca, gdyby takiej w pobliżu niebyło, a znajdowała się tylko bieżąca, należy ją przed pojeniem zamącić, gdyż będzie koniowi i zdrowszą i sytniejszą. Tutaj z Pieniążkiem niezgadza się Haur, który zaleca poić konie często lecz w wodzie rzecznej, a więc bieżącej.

Aby róg się nie zwężał, konie należy przekuwać co cztery tygodnie. „Krzele” (w/g profesora Rostafińskiego jest to róg pod kopytem wyrastający poza podkowę) wybierać dokładnie, zaś samej „płaszczyzny” (podeszwy) nie ruszać. Bez podków nie jeździć, gdyż łatwo można uszkodzić kopyto zwłaszcza na bruku, gdzie róg łatwo się zapala. Konia z obłamanym rogiem pozostawić aż do odrośnięcia rogu. Gdyby jednak nagła potrzeba zmusiła jechać na takim koniu, wówczas okuć go na skórę ze słoniny lub na filc.

Nic tak nie psuje nóg końskich jak złe kucie i nieumiejętne wybieranie rogu. Nienależy pasować kopyta do podkowy, lecz odwrotnie. Głównie wybierać rowki wokół strzałek („strzelice”), które łatwo ulegają zanieczyszczeniu. Rogu starego nie ruszać, gdyż do niego powinna być przybita podkowa, nie zaś do młodego, i głęboko wybranego. Głębokie wybieranie rogu jest szkodliwem dla konia zwłaszcza na drogach kamienistych, gdyż podkowa będzie wywierała ucisk, a koń chroniąc nogi od urazu pocznie ostrożnie i niepewnie stąpać.

Główną pielęgnację roztoczyć nad kończynami, gdyż na nich polega cała wartość konia.

W stajni przednie nogi mają stać zawsze na ziemi, dla uniknięcia zsychania się rogu; pod tylnemi mogą być deski. Dobrze jest konia przed obrządkiem prowadzać po wilgoci, po rosie. Owca chowa się na górach i w miejscach suchych, koniowi natomiast najzdrowszą jest nizina i wilgoć.

Konia w stajni długo nie trzymać, ale przynajmniej raz na trzy dni przejeżdżać. Z długiego stania różne choroby powstać mogą.

Jeśli chce się zachować konia długo w zdrowiu, po każdej pracy należy go nakryć i oprowadzać aż odpocznie, nie poić wcześniej, dopóki nie zje trochę siana. Przy pojeniu, gdy wody nabierze do pyska, raz albo dwa razy łeb mu munsztukiem do góry podnieść, by wodę, której nabrał wraz ze śliną wypluł; tą pierwszą śliną koń się najłatwiej ochwaca.

W uzupełnieniu Pieniążka „autor nieznany” dodaje, że przed kuciem należy konia postawić na godzinę do wody, aby mu róg odmiękł, zaś Haur każe zrana i wieczorem zgrzebłem czyścić, trzepaczką wykurzać, szmatą zmaczaną w ciepłej wodzie wymyć oczy, czuprynę, grzywę i ogon. Zawsze konia trzymać pod nakryciem: latem pod płótnem – zimą pod kocem. Uszy wystrzygiwać, pod oczami dzikie włosy wyrywać („włosy bojaźni”).

Jazda nocą jest dla konia szkodliwszą, niż najcięższa praca dzienna, co nietrudno poznać, bo po nocnej pracy koń więcej zesłabnie, niż po pracy nawet w upalny dzień. Tylko noc daje wszystkiemu stworzeniu wypoczynek.

2. STAJNIA.

Stajnie należy utrzymywać we wzorowej czystości. Budować w ten sposób, żeby po obu stronach mogły stać konie, lub też po jednej stronie stały konie, zaś po drugiej znajdowały się okna. Okna mają być duże i wychodzić na wschód lub na południe. Stanowiska pod końmi zbijać z gliny ze starych pieców, tak żeby były dobrze twarde. Na zimę stajnie przed chłodem zabezpieczać.

Dorohostajski radzi robić między końmi przegrody dla zabezpieczenia od uderzenia i wymaga, by jaknajbliżej stajni znajdowała się kuźnia. Kowal co rano ma sprawdzać, czy który z koni nie zachorował, co łatwo z jego zachowania się i oddanego kału może poznać.

Rząd koński złożony w izbie masztalerskiej raz na tydzień przejrzyć i oczyścić.

* * *

Na tym mniej więcej kończyłyby się wspominki historyczne o tem, jak przodkowie nasi traktowali sprawę „wychowania” końskiego. Przedstawiłem sprawę, tak jak się ona w czasach owych przedstawiała, starając się uniknąć wszelkich komentarzy i uwag własnych.

Maksyma „nihil novi sub sole”, jak widzimy, ma tutaj swe głębokie potwierdzenie.

Sztuka jeździecka, jako taka, znaną była od czasów przedhistorycznych, a i później, czy to za czasów Ksenofontesa, Aleksandra Wielkiego, Hannibala, Napoleona, czy Stuarta jeździec siedział na koniu, a nie odwrotnie, musiał mieć wodze do kierowania nim, musiał kuć dla zaoszczędzenia nóg, a dla wygody własnej wymyślił siodło.

Zapewne, że wiele rzeczy znajdziemy w poglądach naszych przodków nierealnych, niepraktycznych, częstokroć śmiesznych, a nawet grubo zakrawających na zabobon. Choćby, to, że kopyto ma być płaskie, a róg koniecznie czarny, że poić trzeba wodą zamąconą, gdyż jest „zdrowszą i sytniejszą”, że najlepsze są źrebięta kwietniowe, bo „wtedy rozpoczęło się stworzenie świata”, że koń ochwaca się własna śliną i t. p., niemniej jednak, musimy przyznać, że sztuka jeździecka stała u nas bardzo wysoko, a takie rzeczy, jak oswajanie konia, początki ujeżdżania, wiek, rozpoczęcia pracy nad koniem, obchodzenie się i t. p. nic nie straciły na swej aktualności. A przyznam się, że wiadomość o stosowaniu krytej ujeżdżalni przed czterystu laty i uprawiania zawodów nietylko letnich, ale i zimowych, było dla mnie osobiście całkowitem zaskoczeniem. Sama literatura współczesna wskazuje, jak dalece interesowały nas sprawy końskie, jest bowiem wcześniejszą od literatury środkowo-europejskiej.

„Doświadczenie u nas co do konia jest wielkie. Wszystko co tutaj podano przy dobrej woli każdemu łatwo przyjdzie. Życzę wam, byście się tego wszystkiego ku własnej potrzebie i chwale naszej miłej Ojczyzny nauczyli, a postępowali jak Jej prawym synom przystoi, biorąc wzór z przodków, i ku obronie Jej, a sławie nieśmiertelnej służyli”.

Temi słowy zakończył swą pracę w roku 1607 pan Krzystof Pieniążek.

* * *

ŹRÓDŁA.

  1. „Spraua, a lekarstua końskie przez Conrada Królewskiego Kowala doświadczone: nowo s pilnosczią przełożone, a napirwey o poznaniu dobrego konia”. Rok 1532. Wydał Dr. Andrzej Berezowski, Kraków 1905 r.

  2. „Ziemiańska Generalna Oekonomika przez Jakuba Kazimierza Haura sporządzona”. Drukarnia Uniwersytetu Krakowskiego. Rok 1579.

  3. „Gospodarstwo Jezdeckie Strzelcze y Myśliwcze z doświadczenia N. N. Szlachcica Polskiego napisane Roku Pańskiego 1600. A teraz świeżo z dozwolenia starszych do druku podane w Poznaniu 1690”.

  4. „Hippika, albo sposób poznania i stanowienia koni przez Chrzystofa Pieniążka pisana Anno Domini 1607”.

  5. Marcin Siennik „Nauka leczenia”. Rok 1563.

  6. „O Myśliwstwie, Koniach i Psach Łowczych Książek Pięcioro” z lat 1584 – 1690. Wydał Józef Rostafiński. Kraków 1914.

  7. „Hippika, to jest księga o koniach potrzebna i krotochwilna młodości zabawa przez Krzysztofa Dorohostajskiego ku pożytkowi ludzi rycerskich na jasność wydana”. W Krakowie u Andrzeja Piotrkowczyka. Rok 1603.

1934/3 (101) poz.5

MJR. JÓZEF TRENKWALD

ROZWÓJ I RACJA BYTU NATURALNEGO SYSTEMU JAZDY KONNEJ.

„Tylko koń posłuszny w terenie
jest zupełnie opanowany”.

Rozwój sztuki jeździeckiej jest ściśle związany z wymaganiami, które w poszczególnych epokach stawiano koniowi w jego użyciu. Zwalczanie nowopowstałych prądów i nowych zasad, które się odbywało, odbywa i zawsze odbywać będzie, jest objawem zupełnie naturalnym i nie ogranicza się zresztą tylko do sztuki jeździeckiej, lecz towarzyszy każdej ewolucji zapatrywań w dziedzinach, czy to sztuki, czy techniki, czy też nauki.

Co do sztuki jeździeckiej, to literatura fachowa, szczególnie z końca XIX wieku, pełna jest tej walki, którą dziś w dalszym ciągu przeżywamy. Jeden objaw jest ciekawy: mianowicie, że ci sami ludzie, którzy kilkadziesiąt lat temu oburzali się, że starsza generacja uważała ich za rewolucjonistów w jeździe konnej, nie mogą dziś zrozumieć i z tem się pogodzić, że czas zrobił swoje, że ich inowacje były tylko jednym stopniem na schodach ewolucji.

Pogodzenie się z postępem nie zmusza do pochopnej zmiany swoich zapatrywań, lecz po co go zwalczać, gdy się go i tak nie wstrzyma, a co najwyżej przeszkadza.

Jak wspomniałem, sztuka jeździecka, t. zn. uprawianie jazdy konnej i ujeżdżanie koni, rozwinęła się, w zależności od końcowych wymagań, stawianych jeźdźcowi i koniowi, przyczem odegrały dużą rolę warunki życiowe w poszczególnych okresach. Jest zrozumiałem, że ze zmianą końcowego celu uprawiania jazdy konnej i forma zewnętrzna tej jazdy musiała się zmienić. Koń przedstawiał i przedstawia jeszcze dziś dla człowieka różną wartość i rózny był, jest i będzie sposób jego użycia: jako środek do walki o byt, jako towarzysz przy zdobywaniu żywności lub w walce z wrogiem, jako pomocnik przy uprawie roli, przy przenoszeniu lub przewożeniu ciężarów, jako środek komunikacyjny pod wierzch i w zaprzęgu, w końcu jako przedmiot luksusowy.

Nas, jako jeźdźców – głównie interesować będą tylko te gałęzie, w których koń jest użyty pod wierzchem. Szczególnie sposoby walki i związane z nimi zadania, stawiane jeźdźcom i koniom, piętnują rozwój sztuki jeździeckiej. To, co dawniej, – szczególnie w narodach par exellence bitnych na koniu – przechodziło ustnie z ojca na syna, z czasem zostało ujęte w przepisy i podręczniki, gdyż przygotowanie coraz większych mas do walki zmusiło do ustalenia zasad w wyszkoleniu tak jeźdźców, jak i koni. Widzimy przytem, że wraz ze zmianą sposobu użycia jeźdźca i konia w walce zmieniają się i poglądy na wyszkolenie tak jednych, jak i drugich. Prócz tego cechy indywidualne narodów, ilościowy i jakościowy stan koni, warunki terenowe i klimatyczne – odgrywają dużą rolę w tej ewolucji.

Od jeźdźca na oklep doszło stopniowo do jeźdźca walczącego w ciężkiej zbroi. Z wynalezieniem broni palnej ustępuje ciężka zbroja, równocześnie zwiększają się wymagania ruchliwości i szybkości.

W XVI wieku rozwija się szkoła klasyczna, której ruchy miały wówczas swoją rację bytu w praktycznem użyciu konia; pesady i krupady chroniły jeźdźca przed ciosem, kaprjola nie dopuszczała atakującego z tyłu.

Szkoła klasyczna utrzymała się dotychczas, gdyż wykorzystywano ją w wszelkich popisach i pokazach, w które szczególnie obfitował cały XIX wiek.

Następny okres, który jest rozkwitem używania dużych mas kawalerji, mimo, że żąda wielkiej ruchliwości zwartych oddziałów, nie wymaga szczególnej zręczności poszczególnych jeźdźców.

Jazda dzieli się na lekką (do rozpoznania) i ciężką (do bitwy). Coraz większa skuteczność broni palnej, zmusza stopniowo do coraz większego rozdrobnienia oddziałów w akcji; wymagania szybkości i pokonywania terenu się zwiększają; teren musi być wykorzystany, musi więc być dostępnym dla jeźdźca. Pojedynczy jeździec odzyskuje swoją wartość; występuje jako towarzysz, względnie obsługa nowoczesnych środków bojowych, by, zależnie od położenia, walczyć konno lub pieszo. Rozdrobnienie nawet najmniejszych jednostek podczas akcji, wymaga, by poszczególni jeźdźcy byli zupełnie niezależni od terenu. Bardziej, niż kiedykolwiek, zwiększyły się wymagania pod względem wytrzymałości, szybkości i zdolności pokonywania pojedynczo trudności terenowych, gdyż jedynem polem działania kawalerii w akcji jest sam teren ze wszystkiemi swemi nierównościami i przeszkodami. Poza akcją bojową nowoczesna kawalerja również posługiwać się będzie siecią komunikacyjną; lecz coraz dalej od npla i coraz częściej będzie musiała się posuwać w terenie. Pierwszy lepszy napad lotniczy i coraz dalej sięgająca donośność ognia artyleryjskiego tego wymagają. Więc kawalerzysta, który nie będzie mógł szybko i łatwo posuwać się w każdym terenie, który nie potrafi przenieść swego sprzętu ogniowego jak najszybciej i jak najbliżej npla , by potem, zależnie od położenia w konnej lub pieszej walce wręcz, szukać rozstrzygnięcia, będzie – mimo swego technicznego uzbrojenia – bezużytecznym.

Analizując wymagania stawiane dzisiejszej kawalerji pod względem jeździeckim, dochodzimy do wniosku, że są one w głównych zarysach dwojakie: wielka zdolność marszowa większych lub mniejszych oddziałów i umiejętność szybkiego posuwania się w każdym terenie, szczególnie w szykach luźnych, t. zn. pojedynczych jeźdźców. „Ćwiczenia walki” w czasach pokoju w poszczególnych okresach, przystosowane są do walki rzeczywistej i rodzaj tych ćwiczeń często lepiej wskazuje na istotne potrzeby, niż oficjalne instrukcje wyszkoleniowe.

Po turniejach rycerskich przychodzi okres karuzeli; w XIX wieku znikają karuzele, na ich miejsce wstępują polowania za psami i sport wyścigowy, mające na celu szkolenie jeźdźca i konia w terenie. Stopniowo przeistoczyły się walki ćwiczebne w zawody sportowe. Sport wyścigowy dziś bardziej, niż dawniej, służy hodowli.

W innych zawodach sportowych wysunęło się na pierwszy plan jednostkowe wyszkolenie konia pod względem jego opanowania, umiejętności przebywania przeszkód i posuwania się w terenie, szybkości i wytrzymałości. I dziś mamy wszechstronne próby konia wierzchowego (championat de cheval d’armes), polowania par force, biegi na przełaj, zawody o mistrzostwo wojska, biegi gońca i patroli, które coraz trafniej oceniają cechy dobrego konia i jeźdźca wojskowego.

Ze zmianą wymagań końcowego celu ujeżdżenia, musiała też nastąpić zmiana poglądów na pracę przygotowawczą. Z chwilą – gdy szkoła klasyczna stała się nieżyciową, musiało dojść do rozłamu między nią a jazdą użytkową. Pierwszy przełom w zasadach klasycznej sztuki jeździeckiej widzimy w XVIII wieku; lecz wymagania ówczesnej jazdy użytkowej, które doprowadziły do tego przełomu, są jeszcze dalekiemi od wymagań dzisiejszych. Manewrowanie w zwartych masach i walka wręcz w przewalających się falach boju kawaleryjskiego, wymagały więcej zwrotności aniżeli szybkości i zdolności przebywania różnego terenu, które musi posiadać koń użytkowy dzisiejszy.

Osadzenie konia (przesunięcie jego punktu ciężkości bardziej do tyłu), by zad konia bardziej wykorzystać do noszenia ciężaru masy konia i jeźdźca, było wymagane i wyrobione; sprzyjało to ostrym zwrotom i chodom skróconym, lecz pociągało za sobą utratę możności pełnego wykorzystania siły popędowej zadu, co jest jego głównem zadaniem, szczególnie tam, gdzie chodzi o pokonywanie nierówności terenowych i o rozwinięcie szybkości.

Koń miał być bezwolnem i niesamodzielnem narzędziem, któremu jeździec ciągle regulował równowagę dla panowania nad nim. Przeszkadzało to w najwyższym stopniu rozwojowi szybkości, wytrzymałości i zdolności pokonywania nierówności terenowych, gdyż wytrzymałość wymaga płaskiego, rozprężonego i przez to siły oszczędzającego chodu. Szybkość i zdolność przebywania nierówności terenowych wymagają równowagi, którą nie jeździec, lecz sam koń dysponuje. W samodzielności konia zaś leży pewność przebywania trudnego terenu. Stopniowo zasady klasycznej szkoły stają się coraz bardziej przesiąknięte racjonalnemi zasadami, idącemi w kierunku rozwoju nowo wymaganych właściwości konia użytkowego.

I tak doszło do t. zw. „Campagneschule”; jest ona jednak utworem połowicznym i często ma wyraz niezrozumianej jazdy klasycznej, gdyż przejęła dużo ze szkoły klasycznej, co tam miało znaczenie, lecz tu okazało się bez użytecznem, a nawet zawadzało. Dopiero Caprilli w początkach XX wieku staje się twórcą naturalnej sztuki jeździeckiej i daje podstawę wszystkim nowopowstałym systemom, mającym na celu jazdę użytkową.

* * *

Właściwie powinno się samo przez się rozumieć, że ujeżdżenie dzisiejszego konia użytkowego powinno polegać na wyszkoleniu, które go robi łatwym do prowadzenia i zdolnym do przebywania z odpowiednią szybkością najtrudniejszego terenu, wyrabiając przytem jego wytrzymałość. Jedynie rezultaty osiągnięte w terenie są miarodajnemi dowodami, czy wyszkolenie konia użytkowego było racjonalne. Dodatnie wyniki w dziedzinie tych wymagań – które dała szkoła klasyczna lub inna niż naturalna, nie zostały osiągnięte dzięki, lecz mimo niej, według przysłowia, że: „niema reguły bez wyjątku”. Wszyscy wrogowie naturalnego systemu niech pamiętają, że 50 lat temu robiono jeźdźcom, którzy jeździli według poglądów dziś przez nas zarzuconych, te same zarzuty, co dziś nam, mianowicie: brak ujeżdżonych koni, upadek sztuki jeździeckiej i t. d.; a przecież tak samo, jak i tamci – tak i my dostosowujemy się tylko do aktualnych warunków.

Poniżej przytaczam kilka przykładów, by udowodnić, że tak było.

Major policji niemieckiej (przed wojną zawodowy oficer armji niemieckiej) S. Freyer pisze w swojej książce „Neues Reiten”: – „gdy około 1870 roku na podstawie doświadczeń z wojen, tacy jeźdźcy, jak gen. Rosenberg, wskazali drogę z ujeżdżalni na tor wyścigowy lub w teren, powstał ogólny lament, że sztuka jeździecka upada. Nazywano to „anglomanją”, jeżeli ktoś wcześniej wyjechał w teren ze swoim koniem – nim go tak na kołach „nie nadroczył”, że i po parugodzinnej pracy na świeżym piasku ślad kopyt na kołach „nie był szerszy, jak dwie szerokości kopyt”.

A Otto v. Monteton pisze w r. 1893:

„Angielski kłus musi być zakazany na marszach, gdyż nie pozwala na uważną pracę łydkami, co jest koniecznem; koń tylko w ćwiczebnym kłusie może iść rozprężony i przez to ten kłus mniej go męczy; zresztą żołnierze (niemieccy) za krótko służą (3 lub 4 lata) – by ich uczyć dwóch rodzajów kłusa”. Między innemi proponuje ten autor zaprowadzenie wyścigów oficerskich na dystansie najwyżej 1200 m. z 15 przeszkodami, w tempie 300 m. na minutę, co jest, zdaniem jego – tempem dość ostrem, w którem „rozumni” jeźdźcy pokonują jeszcze przeszkody (tempo galopu 300 m./min. jest tempem dzisiejszego naszego galopu dla oddziałów linjowych). Twierdzi, że pochylenie tułowia wprzód podczas jazdy jest dosiadem szczególnie nadającym się do skręcenia sobie karku! Ubolewa, że na wyścigach widuje się tyle „niewojskowych sylwetek” jeźdźców.

To są zapatrywania, z któremi dzisiejsi wrogowie naturalnego systemu prawdopodobnie się nie zgadzają i, czytając je swego czasu, odnosili te same wrażenia, co i my dzisiaj – czytając ich wywody, bo według ich mniemania – sztuka jeździecka dopiero dziś upada i dopiero dziś nie mamy ujeżdżonych koni, a to z winy naturalnego systemu. A pamiętajmy, że stanie na miejscu jest równoznaczne z cofaniem się i że żyjemy w okresie, w którym ewolucja sztuki jeździeckiej występuje tak jaskrawo, jak to się odbywa raz na parę wieków.

Odrodzenie jazdy użytkowej nastąpiło tak samo, jak za czasów „anglomanji” pod hasłem odłączenia się od jazdy klasycznej, względnie maneżowej. Jest to najlepszym dowodem, że wymagania w użyciu konia nie zgadzają się z poglądami jazdy klasycznej. Zasady jazdy klasycznej i pod jej wpływem powstałych systemów nie pogodzą się nigdy z zasadami naturalnego systemu; powodem tego jest żądanie od konia innej postawy i równowagi na innych zasadach. Z tych samych powodów rozwija się też u jeźdźca zupełnie inne wyczucie konia. Zasady ujeżdżenia konia maneżowego i użytkowego, mając inne cele końcowe, nie mogą być jednakowe, dlatego też się połączyć nie dadzą. Twierdzenie, że można konia „ujeździć” według sztucznego systemu, a „skakać” według naturalnego, wskazuje tylko na niezrozumienie naturalnego systemu, gdyż sposób skakania w tym systemie jest tylko wynikiem i częścią naturalnego sposobu ujeżdżenia.

Nie wchodząc w krytykę naszych regulaminów (Reg. Kaw. cz. II. i Instrukcja ujeżdżania remont) – chcę tylko naszkicować przeciwieństwa systemu sztucznego i naturalnego. Regulaminy nasze wydane w 1926 r. wymagają bezwzględnie rewizji, gdyż było to pierwsze wydanie i, mimo zdrowych zasad, posiadają naleciałości z minionej ery. Nie uwzględniają w całości dzisiejszych potrzeb, a jak one były życiowe, wskazuje na to zastosowanie odchyleń w praktyce. Jako przykład nadmieniam tu tylko „półsiad” w galopie. Jest to zresztą zrozumiałe, gdyż dopiero praktyczne zastosowanie tych regulaminów i czas wykazały braki i błędy.

* * *

Cała teorja systemów sztucznych oparta jest na matematycznych obliczeniach zasad ruchu i gimnastyki ciała konia, lecz nie uwzględnia prawie całkiem psychicznych właściwości konia. Dowodem tego jest fachowa literatura XIX wieku.

Psychiczne właściwości konia są wynikiem działania jego zmysłów wraz z aparatem nerwowym, poci postacią jego woli, instynktu, temperamentu i t. d. Tylko uwzględnienie i wyrobienie właściwości psychicznych konia, pozwala na zwiększenie jego wydajności w użyciu, gdyż podporządkowanie sobie jego woli dla chętnego wykonywania wymagań jeźdźca jest bardzo ważnym czynnikiem podczas dużego wysiłku. Systemy sztuczne dążyły do zrobienia z konia bezwolnej maszyny w rękach jeźdźca; w systemie naturalnym zaś, samodzielność konia jest wybitnie podkreślona i wymagana. Zasady sztucznych systemów, zupełnie mylnie wyprowadzając zdolność użytkową konia z zewnętrznych form, robiły z tych form cel, który należy osiągnąć, nie licząc się z tem, że bardziej celowem jest u konia użytkowego harmonijne nastawienie woli konia na wolę jeźdźca, niż samo podporządkowanie sobie ciała konia. Największe opanowanie ciała nie decyduje jeszcze o posłuszeństwie, szczególnie w chwilach decydujących, gdy koń musi dać z siebie wszystko.

Uwzględniając instynkt konia i sposób zwierzęcego myślenia, nie trudno przez racjonalne wychowanie i logiczne postępowanie przy stawianiu wymagań w ujeżdżaniu, skoordynować wolę konia z wolą jeźdźca.

Pod równowagą konia rozumiemy takie umieszczenie punktu ciężkości przez niego, które mu zapewnia utrzymywanie się w równowadze. Żeby więc koń był zrównoważony, musi on umieć przesuwać swój punkt ciężkości tam, gdzie wymagają tego okoliczności. Miejsce tego punktu ciężkości zależy od indywidualnej budowy konia, od jego obciążenia, od stawianych wymagań i sposobu pracy, od konfiguracji i rodzaju gruntu po którym się posuwa, od rozmachu ruchu i wynikającym z tego prawie bezwładności. By zmiany te były pewne, muszą być wykonywane przez samego konia i następować automatycznie.

A więc pracę nad zrównoważeniem konia należałoby nazwać pracą nad stabilizacją jego równowagi, gdyż równowagę już posiada z natury i chodzi tylko o pewne i płynne przesuwanie swego punktu ciężkości, zależnie od okoliczności. O ile sztuczne systemy uzależniają punkt ciężkości konia od woli jeźdźca, który narzuca koniowi jego położenie różnemi sposobami, to system naturalny zostawia koniowi zupełną swobodę w odnalezieniu położenia swego punktu ciężkości, zmienionego przez ciężar i wymagania jeźdźca, przyczem jeździec dostosowuje zawsze swój punkt ciężkości do punktu ciężkości konia, t. zn. podąża zawsze tułowiem za ruchem konia. Koń przez to odnajduje swoją pewność, zaufanie do siebie i staje się samodzielnym. Jeździec reguluje oględnie i stopniowo tempo i kierunek. Zewnętrzną oznaką tego przesuwania punktu ciężkości przez konia, są różne jego postawy; szczególniej szyja z głową jest tym wahadłem wyrównawczem. Z tego wynika swoboda w przyjęciu postawy przez konia, która musi być zawsze naturalną, gdyż równowaga jest harmonją między postawą a ruchem (impulsem). Przy pracy nad stabilizacją równowagi konia, należy go więc ćwiczyć w szybkiem i pewnem przesuwaniu swego punktu ciężkości: do przodu i do tyłu: przez zmianę tempa w chodach, zmianę chodów, skakanie i pokonywanie nierówności terenowych, na boki: przez wyrobienie zwrotności. Naturalna i wolna postawa nie dopuszcza też do usztywnienia i niezamierzonego naprężenia mięśni (jeźdźca) , co jest podstawą rozprężonego konia. Tylko jak najlżejsza łączność ręki za pomocą wodzy z pyskiem konia i podążanie we wszystkich okolicznościach rękoma za ruchami głowy i szyi, zapewniają koniowi wolną, naturalną postawę, która pozwala mu równocześnie na dowolne i samodzielne użycie swoich kończyn, co jest niezmiernie ważnem dla wyrobienia samodzielności w posuwaniu się, szczególnie w ciężkim terenie.

Sztuczne systemy starały się przesunąć ciężar masy konia i jeźdźca na zad dla równomiernego rozłożenia ciężaru na wszystkie cztery kończyny, co jest wbrew naturze, gdyż sama budowa przednich i tylnych kończyn (ilość i rodzaj stawów, jak również ich kąty) wskazuje na to, że przednie kończyny służą wyłącznie dla podpory masy, a zadnie mają, jako główne zadanie, poruszać masę, muszą więc być nieobciążone pracą podpierania masy, by sprostać swemu głównemu zadaniu, jako źródło ruchu. Tutaj się nie zgadzam, od dawna uważam, że jeździec powinien świadomie siedzieć bliżej tylnych nóg gdyż są silniejsze i muszą wesprzeć przednie, wiele razy słyszałem narzekania, że konie mają „rozwalone przednie łopatki” rzekomo bez powodu, uważam, że przyczyną takiego stanu jest jeżdżenie na przednich nogach, czyli nadmierne obciążanie przodu. Niewyjaśnione potknięcia na płaskim terenie tym bardziej , gdy nawet najmniejsze przemieszczenie masy niesionej na grzbiecie konia trafia na chwile gdy ten ma postawić nogę. Proponuje stan pośredni tj. taki, że jeździec musi mieć świadomość, że koń pod jego ciężarem będzie miał inną równowagę niż bez tego ciężar. Pisałem już zresztą o tym wcześniej.

Wyrobienie skutecznej łączności ręki z pyskiem konia, jest nieodzownym warunkiem opanowania go, lecz musi następować tak stopniowo, by nie przeszkadzało nigdy naturalnej postawie. Logiczne i jak najbardziej stopniowe postępowanie w stawianiu wymagań, nie tylko w ciągu całego ujeżdżania, lecz na każdej lekcji, jest jedyną rękojmią wyrobienia skutecznej łączności bez równoczesnego naruszenia swobody postawy.

Zastosowanie więc sztucznego lub naturalnego systemu – zależeć będzie wyłącznie od końcowych celów ujeżdżenia. Tam gdzie chodzi o efektowną dla oka prezentację, o najwyższe opanowanie w skróconych chodach i na równym gruncie – systemu sztucznego nie można zastąpić systemem naturalnym; lecz tam gdzie chodzi o wydajność konia w użyciu i o zdolność wysiłku w warunkach terenowo-bojowych, system naturalny bezsprzecznie przewyższa pod każdym względem systemy sztuczne.